Aleksander urodził się na wsi pod Słupskiem niedługo przed II wojną światową. Był jedynym znanym mi tubylcem. Kiedy Go poznałam, jeszcze w ubiegłym wieku, był znanym miejscowym graczem i działaczem. Pracował w handlu, jako kierownik spółdzielczego sklepu ogrodniczego, potem prowadził też własny: Alex-Ogród i drużyna o tej nazwie (był jej sponsorem) uczestniczyła z sukcesami w rozgrywkach ligowych. Był fajnym facetem, który odniósł sukces finansowy na miarę słupskich realiów, ale nie wywyższał się z tego powodu. Chętnie pomagał tym, którzy tego potrzebowali. Pożyczył do pierwszego, zabrał na turniej, poczęstował papierosem, pomógł przewieźć meble większym samochodem. Oczywiście miał też trochę wad. Z powodu wybuchu w pobliżu (służył w artylerii) był głuchy na jedno ucho, a to z reguły skutkuje mówieniem podniesionym głosem. A, że jak każdy brydżysta, jest przekonany o wyższości swojego rozumowania nad rozumowaniem partnera, przy stole Olka bywało głośno, oj głośno. Koleżanki opowiadały, że zapisały się na turniej i dosiadł się do nich Olek, na razie sam. A z kim pan będzie grał, zapytały z babską ciekawością. Zobaczycie, odparł tajemniczo Olek, ale w karty to on grać umie. Przyszedł partner Olka, wówczas jeszcze nie bardzo znany na słupskim podwórku. Przywitał panie uprzejmie i się zaczęło dziać coś dziwnego. To nieznany gracz rugał Olka prawie po każdym zagraniu, a Aleksander był malutki i cichutki, zupełnie nie jak on. I tak już było do końca turnieju. Potem sprawdziły na wynikach, kim był tajemniczy Mistrz. Wolny. Henryk Wolny. Właśnie sprowadził się do Słupska i zaczął bywać na zwykłych turniejach. Aleksander samochód miał chyba od zawsze. Były pieniądze to i samochód był odpowiednich rozmiarów. Ale z prowadzeniem bywało nie najlepiej. W zasadzie samochód musiał prowadzić się sam, bo Olek dosyć często odwracał głowę, żeby posłuchać o czym mówią pasażerowie z tyłu. Aż dziw, że w zasadzie nie miał poważniejszego wypadku samochodowego. Kiedyś jechali z kolegami do Łodzi chyba na Mistrzostwa Polski Seniorów. Olek tak się zagadało rozdaniach czy systemie, że zapomniał, że będzie skręcał w Suchorzu. A jak przyhamował, nie sprawdzając w lusterkach co z tyłu, to dostali w kuper i już nie zostali Mistrzami Polski. Wszyscy się trochę pobijali, a samochód wymagał gruntowniejszego klepania. Sama skorzystałam raz z okazji i zabrałam się w podróż powrotną z moimi nastoletnimi wówczas dziećmi z wczasów w Augustowie. Olek był tam chyba dwa razy. Była to podróż pełna emocji. Dwa razy złapaliśmy pobocze i cudem wróciliśmy na asfalt. Jazda w kolumnie tirów potrafi dać się każdemu we znaki, a wyprzedzanie na wąskich mazurskich drogach jest trudne. Kiedy w końcu wysiedliśmy w Słupsku, bliska byłam ucałowania ziemi, która była twarda i stabilna. Od tej pory raczej w dalsze podróże wybierałam inne środki transportu. Jeden z samochodów kiedyś "skubnęli mu" sprzed okien Kasyna Garnizonowego we Wrzeszczu, gdzie przyjechał z drużyną na rozgrywki III ligi. Miał pakę załadowaną towarem (przy okazji robił zaopatrzenie do sklepu), a w środku torby i ciuchy zostawili koledzy z drużyny, bo jeszcze nie zameldowali się w hotelu. Za godzinę do sklepu w Słupsku zadzwoniono z informacją (telefon wzięli z faktury), że samochód będzie do odbioru o określonej godzinie, na wyznaczonej stacji benzynowej za godziwe odstępne. Cóż było robić. Samochód odzyskano, ale złodzieje byli bardzo nieuczciwi, bo zabrali koledze porządną skórzaną kurtkę, a koleżance, markowe perfumy. (Ten parking pod Kasynem, to było stałe miejsce łowów, bo Sawickim też tam ukradziono samochód, tym razem z legitymacjami PZBS dla naszych członków, ale ten nigdy się nie odnalazł.) Olek tuz przed emeryturą miał nieszczęśliwy wypadek, uszkodził sobie ścięgna w ręce. Od 2007 roku przestał płacić składki i uczestniczyć w naszym życiu brydżowym. A teraz odszedł. Spocznie tam gdzie leżą inni nasi Prezesi: Jurek Pudłowski, Zbyszek Aniserowicz, Henio Wolny. Gdzie leżą nasi brydżyści: Józiu, Aleksandra, Irenka, Andrzej, sędzia Zdzisio i inni niewymienieni. Patrzę przez okno na ogród, w którym w słońcu pysznią się na drzewach przepiękne malinówki, koksy i jonagoldy. Zaszłam kiedyś do Olka do sklepu późną wiosną. A on mówi - słuchaj, przeprowadziłaś się do domku, masz ogród, a pewnie żadnego drzewka. Masz tu - i wręczył mi cztery sadzonki. Niech rosną, kiedyś będziesz miała pociechę. I tak zostaną ze mną i zawsze będą mi Go przypominać.
|